Była to twarz chuda, również jak i cała osoba, ozdobiona dwiema zwiśniętymi ku dołowi brwiami i parą tak samo zwisłych konopnego koloru wąsów, ale tak poczciwa, tak szczera, jak u dziecka. Owa obwisłość wąsów i brwi nadawała jej wyraz stroskany, smutny i śmieszny zarazem. Wyglądał na człeka, którego ludzie popychają, ale panu Skrzetuskiemu podobał się z pierwszego wejrzenia za ową szczerość twarzy i doskonały moderunek[188] żołnierski.
— Panie namiestniku — rzekł — to waszmość od księcia pana Wiśniowieckiego?
— Tak jest.
Litwin ręce złożył jako do modlitwy i oczy podniósł w górę.
— Ach, co to za wielki wojennik! co to za rycerz! co to za wódz!
— Daj Boże Rzeczypospolitej takich jak najwięcej.
— I pewno, i pewno! A czyby nie można do niego pod znak?[189]
— Będzie waści rad.
Tu pan Zagłoba wtrącił się do rozmowy:
— Będzie miał książę dwa rożny do kuchni: jeden z waćpana, drugi z jego miecza, albo najmie waści za mistrza[190], albo każe na wasanu zbójów wieszać lub sukno na barwę[191] będzie waspanem mierzył! Tfu, jak się waćpan nie wstydzisz, będąc człowiekiem i katolikiem, być tak długim, jak serpens[192] lub jak pogańska włócznia!
— Słuchać hadko[193] — rzekł cierpliwie Litwin.
— Jakże też godność[194] waszeci[195]? — spytał pan Skrzetuski — bo gdyś mówił, pan Zagłoba tak waści podrywał[196], że z przeproszeniem nic nie mogłem zrozumieć.
— Podbipięta.
— Powsinoga.
— Zerwikaptur z Myszykiszek.
— Masz babo pociechę! Piję jego wino, ale kpem jestem, jeśli to nie pogańskie imiona.
— Dawno waść z Litwy? — pytał namiestnik.
— At, już dwie niedziele w Czehrynie. Dowiedziawszy się od pana Zaćwilichowskiego, że waść tędy ciągnąć będziesz, czekam, by pod jego opieką księciu moje prośby przedstawić.
— Powiedzże mi waszmość, proszę, bom ciekaw, czemu też taki katowski miecz pod pachą nosisz?
— Nie katowski to, mości namiestniku, ale krzyżacki, a noszę, bo zdobyczny i dawno w rodzie. Już pod Chojnicami[197] służył w litewskim ręku — tak i noszę.
— Ale to sroga machina i ciężka być musi okrutnie — chyba do obu rąk?
— Można do obu, można do jednej.
— Pokażże wasze[198]!
Litwin wydobył i podał, ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu. Ni się złożyć, ni cięcia wymierzyć swobodnie. Na dwie ręce poradził, ale jeszcze było za ciężko. Więc pan Skrzetuski zawstydził się trochę i zwróciwszy się do obecnych:
— No, mości panowie — rzekł — kto krzyż uczyni?
— My już próbowali — odrzekło kilkanaście głosów. — Jeden pan komisarz Zaćwilichowski podniesie, ale krzyża i on nie uczyni.
— No, a waćpan[199]? — pytał pan Skrzetuski zwracając się do Litwina.
Szlachcic podniósł miecz jak trzcinę i machnął nim kilkanaście razy z największą łatwością, aż powietrze warczało w izbie, a wiatr powiał po twarzach.
— A niechże waści Bóg sekunduje[200]! — zawołał Skrzetuski. — Pewną masz służbę u księcia pana!
— Bóg widzi, że jej pragnę, bo mi miecz w niej nie zardzewieje.
— Ale dowcip do reszty — rzekł pan Zagłoba — gdyż nie umiesz waść tak samo nim obracać.
Zaćwilichowski wstał i obaj z namiestnikiem zabierali się do odejścia, gdy naraz wszedł do izby biały jak gołąb człowiek i spostrzegłszy Zaćwilichowskiego rzekł:
— Mości chorąży komisarzu, ja tu do pana umyślnie!
Był to Barabasz, pułkownik czerkaski.
— To chodźże waszmość do mnie na kwaterę — rzekł Zaćwilichowski.
1 comment